O polsko-rumuńskim małżeństwie, które po latach emigracji znalazło pracę w Zbych-Pol & Mobet

Przez blisko 20 lat Marzena i Dumitru Tintoc pracowali na emigracji w Niemczech, na Cyprze i Anglii jako rzeźnicy. Od początku ich celem był powrót do jednej z ich ojczyzn – Polski lub Rumunii. Ostatecznie padło na Polskę, gdzie postanowili zamienić noże na klucze zbrojarskie i dołączyć do zespołu firmy Zbych-Pol & Mobet. 

Kiedy rozpoczęliście pracę w Zbych-Pol & Mobet i czym się zajmujecie?

M.T.: Oboje pracujemy od maja 2020 roku na stanowisku zbrojarza. Obecnie zajmujemy się tak naprawdę wszystkim, co łączy się z przygotowaniem i skręceniem zbrojeń. Ważne w tej pracy jest również czytanie rysunku technicznego. Mąż jest dużo lepszy w tych sprawach, mi idzie to dość opornie. Ja z kolei, lepiej czuję się w zadaniach siłowych i sprawnościowych. Generalnie, w pracy się wzajemnie uzupełniamy.

Jesteście polsko-rumuńskim małżeństwem. Jak wygląda u Dumitra znajomość języka polskiego? Czy jest z tym duży problem?

M.T.: Mąż nigdy nie musiał mówić po polsku, ale i tak, idzie mu coraz lepiej. Jest z nim trochę jak z małym dzieckiem. Rozumie wszystko, ale nie koniecznie potrafi cokolwiek powiedzieć. Początkowo pracowaliśmy razem w Niemczech i tam brygadzistami byli Polacy. Później spędziliśmy 4,5 roku na Cyprze, a tam z kolei pracowaliśmy z Cypryjkami i Rumunkami. Musiałam nauczyć się dwóch języków. W języku greckim mówię bardzo dobrze, z kolei językiem rumuńskim posługuje się bezproblemowo, w mowie i w piśmie. Po Cyprze, wyjechaliśmy do Anglii i tam w zasadzie byli Polacy, Anglicy, Rumunii, a na wyższych stanowiskach zawsze był ktoś z naszego kraju. Tak jak wspomniałam, jeżeli chodzi o męża, nauka języka polskiego idzie mu bardzo opornie, dlatego porozumiewamy się w jego ojczystym języku.

Mówi się, że polski to jeden z najtrudniejszych języków na świecie. Co o tym sądzisz?

D.T.: Już sam alfabet jest trudny– w rumuńskim wszystko jest łatwe, a tutaj mamy trzy litery w jednej: „Z, Ź, Ż” albo „sz”, „cz” (śmiech).

M.T.: Zdarza się, że podczas kłótni żartuję: „Czy ja mówię w Twoim języku niewystarczająco dobrze, że mnie nie rozumiesz?”. Ale to oczywiście nie kwestia języka! (śmiech)

Spędziliście blisko 20 lat na emigracji. Jakie były Wasze doświadczenia zawodowe?

M.T.: Pracowaliśmy jako rzeźnicy przy rozbiorze mięsa, głównie wieprzowiny. Tak zaczęła się nasza wspólna kariera w Niemczech. Później, na Cyprze, Dumitru pracował jako rzeźnik w supermarkecie. Tam mięso rozbiera się i kroi bezpośrednio przy kliencie, co jest dość nietypowe.

D.T.: Najtrudniejszy był okres przed świętami – przez trzy tygodnie pracowaliśmy od 6:00 do 21:00, bez przerwy. W dwa tygodnie potrafiliśmy rozebrać 1500 baranów. To była ogromna ilość pracy.

M.T.: Największym wyzwaniem były jednak Niemcy i Anglia. Praca na taśmie była bezlitosna – jeśli chciałam wyjść do toalety, musiałam prosić majstra o zastępstwo. Jeśli nikogo nie było, mięso spadało do pojemników i po powrocie trzeba było je ręcznie wykładać na stół.

Mimo upływu lat wciąż pamiętam wszystkie techniki pracy. Do dziś wiem, jak prawidłowo chwycić nóż i oddzielić mięso od kości. W Anglii, by zarobić 9 funtów na godzinę, musiałam w 55 sekund wytrybować łopatkę, a w 40 sekund szynkę.

Po tylu latach na emigracji podjęliście decyzję o powrocie. Co na nią wpłynęło?

M.T.: Od początku wiedzieliśmy, że praca za granicą to rozwiązanie tymczasowe. Chcieliśmy wrócić – czy to do Polski, czy do Rumunii.

D.T.: Rozważaliśmy zakup mieszkania w obu krajach, ale ostatecznie zdecydowaliśmy się na Polskę ze względu na korzystniejszą cenę.

M.T.: Mnie osobiście było to obojętne, bo znam język i potrafiłabym się odnaleźć w obu miejscach. Ostateczną decyzję podjął mąż. Pomogła nam również zachęta mojego syna Patryka, który mówił: „Przyjedźcie, tu jest dla Was praca w Zbych-Polu!”. Mieliśmy dość życia na emigracji i chcieliśmy się wreszcie ustatkować.

Jak wyglądały Wasze początki w zawodzie zbrojarza? Jakie były największe wyzwania?

M.T.: Początki były trudne, ale szybko przystosowaliśmy się do nowej rzeczywistości. Musieliśmy nauczyć się posługiwać cęgami i kluczami zbrojarskimi, co było dużą zmianą w porównaniu do pracy z nożami.

D.T.: Co może być ciężkiego w pracy tutaj? Ciężka to jest jedynie gruba stal, ale od tego są suwnice.

M.T.: Jak to było w jednym, satyrycznym ogłoszeniu: „Szukam pracy lżejszej od snu” (śmiech).

Co powiedzielibyście młodym osobom, które rozważają pracę na zbrojarni?

M.T.: Wszystko zależy od nastawienia. Jeśli ktoś rzeczywiście chce pracować, to da sobie radę. Praca jest wymagająca, ale wykonalna – kluczowe są chęci i konsekwencja.

Na hali mamy przykład Irminy – od początku mówiłam jej, jak wygląda praca. Tutaj nikt nad tobą nie stoi z batem, masz czas na przerwę, ale koniec końców – robota musi być zrobiona.

Wiele osób uważa, że praca z partnerem może być trudna. Jakie macie na to spojrzenie?

M.T.: Spędzamy razem całe dnie – w pracy i w domu – i nie stanowi to dla nas problemu. Kluczowe jest jednak to, że w domu w ogóle nie rozmawiamy o pracy. Mamy także dla siebie dużo cierpliwości. Ważnym jest nauczenie się sztuki odpuszczania.

Jak spędzacie czas wolny? Macie jakieś hobby?

M.T.: Lubimy się bawić i spędzać czas towarzysko. W domu Dumitru zajmuje się garażem i ogrodem, ja dbam o dom i kwiaty. Wieczorem często siedzimy przy stole, przeglądając TikToka – na hali nazywają nas nawet „TikToki” i bardzo mi się to podoba. Tintoc-i na TikToku. Dodatkowo angażuję się społecznie – jestem członkinią Koła Gospodyń Wiejskich w Parlinie oraz członkiem zarządu Rady Sołeckiej.